Jak by się tu dostać z punktu A do punktu B? Jeśli jest blisko, to wystarczy się przejść. Na dalsze odległości potrzebny jest już jakiś środek transportu. Nic pod ręką nie mam, więc trzeba skorzystać z publicznych środków komunikacji. W Kopenhadze do wyboru mamy autobusy, pociągi miejskie i metro. Do niedawna prawie codziennie z nich korzystałem, więc kilka słów jak to wszystko jest zorganizowane
Autobus czerwony
W Warszawie był czerwony, a w Kopenhadze są żółte. W dużym stopniu przypominają mi autobusy jakimi jeździłem w Anglii. Wsiada się wyłącznie przodem (wyjątkiem są rodzice z wózkami i osoby starsze z chodzikami), a wysiada tyłem. Kierowca pełni także rolę kontrolera biletów. Przy wejściu musi sobie spojrzeć na bilet lub usłyszeć dźwięk kasownika, który jest przy drzwiach. Panowie i panie (kilka kobiet też siada za kierownicą autobusu) kierowcy nie są jednak zanadto drobiazgowi i nie trzeba się nawet przy nich zatrzymywać. Wystarczy rzut oka i z uśmiechem kiwają głową, że wszystko jest w porządku. W przypadku braku biletu bez problemu też go sprzedadzą.
Sama jazda autobusem do najciekawszych nie należy. Krajobraz za oknem raczej nie zachwyca, a i przydrożnych reklam nie można sobie poczytać, bo praktycznie ich nie ma. Zamiast tego można sobie poczytać gazetę. Prawie zawsze za kierowcą znajduje się pojemnik ze sporą ilością egzemplarzy jakiegoś dziennika. Niestety dla mnie – jest po duńsku, więc niewiele mi po nim. W części autobusów jest za to WiFi i dostęp do internetu. Łatwo je rozpoznać, bo zazwyczaj jeżdżą na liniach z literą S przy numerze i są ozdobione niebieskimi naklejkami. Połączenie z siecią nie jest może idealne, ale w zupełności wystarcza przy korzystaniu z niego w czasie tych kilkunastu minut jazdy.
Na początku można się trochę zdziwić stylem jazdy kierowców. Przejeżdżanie przez skrzyżowanie na „późnym żółtym”, czy nawet na „wczesnym czerwonym” jest na porządku dziennym. Autobusy mają bowiem większe prawa na drodze i w wielu miejscach można odnieść wrażenie, że wymuszają pierwszeństwo przejazdu. Dzięki temu są jednak bardziej punktualne, a nawet jeśli zdarzają się jakieś opóźnienia, to można to zobaczyć na elektronicznej tablicy która często jest zamontowana nad rozkładem jazdy.
Jedzie pociąg z daleka
Autobusy są dobrym środkiem transportu, bo dojeżdżają prawie wszędzie. Cierpi na tym trochę prędkość podróży. Dobrym rozwiązaniem jest więc kolej miejska. Dzięki niej można znacznie szybciej dostać się w bardziej odległe miejsca. 7 linii, około 170 km torów i ponad 80 stacji pokrywają większą część miasta i jego okolic.
Stacje kolejowe łatwo odszukać, gdyż w ich pobliżu zawsze znajdzie się duży, czerwony sześciokąt z literą S – logo miejskich pociągów, które lokalnie są nazywane S-tog. Peron znajduje się na innym poziomie niż ulica, więc wchodzimy (lub schodzimy) do niego po schodach. Jeśli mamy do przewiezienia coś cięższego lub niewygodnego do wniesienia możemy skorzystać z windy. Rozwiązanie idealne przy podróży z rowerem. Przy wejściu lub na samym peronie znajdują się kasowniki do klip-kart. Jeśli nie mamy biletu, to możemy go kupić w automacie. Rozkład jazdy znajdziemy w formie tradycyjnej, jak i elektronicznej. Oprócz tego nad torami jest też informacja jaki pociąg i za ile minut się pojawi. Żeby nie było zbyt nowocześnie, to jest ona wyświetlana za pomocą przeskakujących klapek.
Pociągi są jak najbardziej współczesne. Podobnie jak niektóre tramwaje, mają formę jednego, długiego wagonu. W środku są jednak podzielona na mniejsze części. Wejścia są oddzielone od siedzeń przez szklane ściany i drzwi, zapewne żeby zmniejszyć i tak niski poziom hałasu. We wszystkich pociągach jest WiFi i dostępem do internetu. Pod sufitem zamontowane są też telewizory wyświetlające specjalnie przygotowane (bez dźwięku) wiadomości i reklamy. Bez problemu można też ze sobą zabrać rower. Na obu końcach pociągu część wagonu jest przeznaczona właśnie dla nich i zamiast siedzeń są uchwyty na rowery.
Metro 2011
Kolejna kolejka obsługuje centrum Kopenhagi. Z metra skorzystałem jednak jedynie w celach poznawczych. Jest ono bowiem w pełni zautomatyzowane. Wagonikami steruje komputer, a człowiek tylko siedzi w centrali za biurkiem i patrzy na monitoring (o ile nie ucina sobie właśnie drzemki). Stacje są ulokowane głęboko pod ziemią i prowadzi do nich imponująca kombinacja ruchomych schodów. Sam peron jest oddzielony od torów szklaną ścianą i parkowanie musi być na tyle precyzyjne, aby drzwi wagonów zrównały się z drzwiami w ścianie. Wszystko działa bardzo sprawnie i bez problemów. Trochę dziwnie patrzeć do przodu i nie widzieć miejsca dla kierowcy, ale pewnie za jakiś czas podobnie będzie wyglądać podróż samochodem.
Wszystko razem
Cały ten transport lądowy tworzy całkiem niezłą sieć komunikacyjną, dzięki której można się sprawnie poruszać po Kopenhadze nawet na dalsze odległości. Wszystko jest nowoczesne i do funkcjonowania komunikacji nie można mieć większych zastrzeżeń (poza nielicznymi wyjątkami, jak strajk kierowców). Musi być jednak jakiś haczyk i w tym przypadku jest to cena.
Bilety są uniwersalne, ale opłata jest uzależniona od liczby stref jaką chcemy przejechać. W sumie jest ich 95 i na początku połapanie się w nich nie jest takie proste. Pomagają mapki na przystankach i stacjach pokazujące jak daleko możemy zajechać na danym bilecie. Przyswojenie sobie tego całego systemu nie pomaga w świadomości ile trzeba zapłacić za przejazd. W przypadku jednorazowego biletu to równowartość przynajmniej 12 złotych i to tylko na dwie strefy. Bardziej opłacalne jest nabycie klip-karty na 10 przejazdów lub biletu miesięcznego (aktualne ceny – podzielić na pół żeby mieć orientacyjną kwotę w złotówkach), ale w ostatecznym rozrachunku ekonomicznym transport publiczny przegrał z rowerem jako codzienny środek komunikacji. Ale o tym następnym razem.