Minęły prawie dwa tygodnie mojego pobytu w Danii. Przez ten czas przewinęło się całkiem sporo ciekawych tematów do opisania. Prawdę mówiąc, jest ich tyle, że trudno wspomnieć o wszystkich na raz. Mam nadzieję, że wybrałem te interesujące. Zdjęć jest trochę więcej niż we wpisie, ale muszę je trochę obrobić i zastanowić się jak i gdzie je udostępnić. To na pewno zajmie jeszcze trochę czasu, więc na razie zapraszam do lektury.

Ostatnio skończyłem zapowiedzią początku nauki, więc teraz od tego zacznę. Zajęcia podzielone są na bloki czterogodzinne. Rano zaczynają się około 8:30 i trwają do 12:00. Po południu od 12:30 do 16:00. W trakcie zajęć nie ma sztywnych przerw, ale prowadzący robią dwie lub trzy kilkunastominutowe pauzy. Pierwsza część zajęć przeznaczona jest na teorię, a później zazwyczaj są też jakieś ćwiczenia do zrobienia. Zaliczenie przedmiotu polega na zrobieniu projektu (raczej w grupach). Egzamin jest ustny i opiera się głównie na stworzonym projekcie. Jak to wygląda w praktyce, przekonam się pod koniec semestru.

Ciekawą rzeczą jest to, że na uczelni nie ma typowych sal z komputerami. Założeniem jest, że każdy student przynosi swojego laptopa i na nim pracuje.  Na razie z tą prace jest różnie, bo jeszcze mało nowych rzeczy się dowiedziałem. Pierwsze kilka zajęć to wstęp prawie od zera. Porównując tematy obecnych zajęć z propozycjami dotyczącymi projektów, to planowany jest naprawdę spory progres.

Czego w ogóle się uczę? Mam trochę rzeczy związanych z zarządzaniem siecią i sporo programowania. Na razie, za najciekawszy przedmiot uważam Artificial Intelligence (Sztuczna Inteligencja). Z jednej strony zagadnienia tam omawiane same z siebie są interesujące, a z drugiej są przedstawione przez wykładowcę w ciekawy sposób. Bjørn nie prowadzi typowego wykładu, ale raczej przewodniczy dyskusji związanej z tematem i analizie poszczególnych  problemów.

Oprócz nauki, uczelnia przygotowała też kilka atrakcji dla studentów z zagranicy. Pierwszy takim wydarzeniem był wieczór powitalny. Zostaliśmy oficjalnie powitani przez rektora i poznaliśmy swoich „Duńskich Kumpli” (Danish Buddy). Buddy to student, który ma pomagać przy bardziej praktycznych problemach, które można mieć w nowym kraju (komunikacja miejska, życie studenckie itp.). Każdy ma pod sobą kilku nowych przyjezdnych. Moim Buddy została Rossy z Bułgarii, która uczy się tu już drugi semestr. Pogadaliśmy i Rossy poopowiadała nam trochę o sobie i swoim dotychczasowym pobycie w Danii.

Żeby nie siedzieć przy pustym stole, IHK zorganizowało kilka tradycyjnych, duńskich potraw i piwo dla każdego. Najbardziej charakterystyczną częścią posiłku był chleb żytni – rugbrød, który jest też jedną z ważniejszych części duńskiej kuchni. Oprócz tego było kilka ryb w różnej postaci i różne mięsa. Główne dania były podawane w formie „otwartej kanapki” (polski odpowiednik to tartinka), czyli wraz z dodatkami ułożone na chlebie. Po posiłku udaliśmy się jeszcze do studenckiego baru przy uczelni.

Ten sam dzień był interesujący nie tylko z powodu imprezy zorganizowanej przez IHK. Swoją część dołożyli też kierowcy autobusów, którzy postanowili tego dnia zastrajkować z powodu planowanych zmian we wcześniejszych emeryturach i opłatach za szkolenia.  O tym, że autobusy nie jeżdżą dowiedziałem się dopiero chcąc rano dotrzeć na uczelnię. Zamiast standardowego połączenia musiałem kombinować z pociągiem i dwoma różnymi autobusami, które akurat zdecydowały się przyjechać (ale z rozkładem miało to mało wspólnego). Ostatecznie spóźniłem się jakieś pół godziny, ale z zajęć prawie nic nie straciłem, bo opuściłem tylko powtórkę z podstaw programowania.

Nie chciało mi się ponownie bawić z transportem, więc postanowiłem nie wracać po zajęciach do akademika i na uczelni poczekać na wieczór powitalny (nie ja jedyny). Powrót odbył się już z pominięciem autobusów, za pomocą pociągów miejskich. Trzeba było przejść trochę więcej, ale za to pewnie wróciłem do siebie. Byłem z powrotem nawet wcześniej niż planowałem, ale to ze względu na ogólne zmęczenie i senność.

Jeszcze nie przestawiłem się do tutejszego trybu życia. Przez ostatnie pół roku (albo i dłużej) rzadko musiałem wcześnie wstawać (spokojnie mogłem spać do 9 lub dłużej), więc mogłem sobie pozwolić na siedzenie przy komputerze do późna. Teraz, żeby zdążyć na poranne zajęcia muszę wyjść najpóźniej o 7:20. Idę spać jednak ciągle o podobnej porze i nawet kiedy to piszę jest już po północy. Skutkiem tego jest konieczność drzemki w środku dnia, bo inaczej nie jestem w stanie poprawnie funkcjonować. Jednak po drzemce znowu mogę siedzieć do późna i koło się zamyka. Pewnie jeszcze trochę czasu minie, zanim się dostosuję.

W niedzielę postanowiłem się po raz pierwszy wybrać do centrum Kopenhagi i trochę pozwiedzać. Sprzyjały temu darmowe pociągi „z okazji” pierwszej niedzieli miesiąca. Nie miałem konkretnego planu na ten wyjazd. Stwierdziłem, że wybiorę się w okolicę pomnika Małej Syrenki. Najbardziej znana atrakcja turystyczna i symbol Kopenhagi musi mieć też ciekawe otoczenie. Pierwszy interesujący obiekt zachęcał samą swoją obecnością na mapie.

Kastellet to warownia z XVII wieku w kształcie pięcioramiennej gwiazdy. Najatrakcyjniej wygląda niewątpliwie z lotu ptaka lub na zdjęciach satelitarnych. Z ziemi robi mniejsze wrażenie, ale to wciąż ciekawy obiekt. Dziś służy jako park, ale wciąż formalnie jest terenem wojskowym. Jest tam trochę żołnierzy i nie wszędzie wolno wchodzić. Można jednak bez problemów spacerować po wałach i widać, że jest to dość popularne miejsce np. do biegania.

Mała Syrenka znajduje się w pobliżu Kastellet. Jak na największy symbol miasta prezentuje się dość niepozornie. Nieduży posąg stoi sobie na raczej mało reprezentacyjnym miejscu. Prawie nie widać jej z ulicy, a wpływając do portu też właściwie niewiele zobaczymy. Zaskakujące jest, że akurat ten posąg stał się najbardziej rozpoznawalnym i kojarzonym z Kopenhagą. Zwłaszcza, że w okolicy jest też kilka znacznie bardziej okazałych rzeźb, m.in kolumna Ivara Huitfeldta, czy fontanna Gefion. Pewnie stało się tak z powodu powiązania z popularną baśnią Andersena zamiast z mało interesującymi wydarzeniami historycznymi czy mało znanymi historiami.

Po zapoznaniu się z symbolem Kopenhagi, postanowiłem połazić trochę po mieście, bez jakiegoś konkretnego celu. Widziałem tylko małą część miasta, ale muszę przyznać, że robi spore wrażenie. Z jednej strony, pełno jest małych kamieniczek i zabudowa jest dość ścisła. Kiedy jednak jest gdzieś sporo miejsca, często zajmują je nowoczesne i duże budynki o ciekawej architekturze. Wydaje się, że bardzo dużo uwagi zostało poświęcone estetyce i ciężko się do czegoś doczepić.

Natknąłem się też na interaktywną reklamę Muzeum Kopenhagi. Na jednym z placów został postawiony kontener z prezentacją na temat miasta. Ekrany były dotykowe, więc samemu poruszało się po kolejnych dzielnicach. Całość była przedstawiona ciekawie i atrakcyjnie wizualnie. Niestety nie znalazłem opcji zmiany języka, więc sam machałem po menu trochę bez sensu. Młodzi Duńczycy znaleźli jednak opcje dodawania własnych zdjęć (pod ekranem był czytnik kart pamięci), podglądu z umieszczonej w rogu kamery i możliwość wysłania sobie e-maila z jej obrazem (starszym osobom też sprawiało to frajdę). Bardzo interesujące rozwiązanie i chętnie ponownie przyjrzałbym mu się bliżej.

Będąc w centrum miałem też okazję przyjrzeć się akcji straży pożarnej. Wchodząc do sklepu nic na to nie wskazywało, ale gdy po kilkunastu minutach wychodziłem, kilkanaście metrów dalej już stało kilka czerwonych wozów, a strażacy przygotowywali się do działań. Wkrótce nadjechały jeszcze dwa pojazdy straży oraz nieco radjowozów. Wszystko wyglądało poważnie, ale nie było widać powodu całego zamieszania. Policjant wytłumaczył mi, że to nie są ćwiczenia i cała akcja została spowodowana przez dym, który nagle pojawił się na ulicy przed Burger Kingiem, ale po chwili nie było po nim śladu.

Na razie to by było na tyle. Jest jeszcze kilka rzeczy wartych opisania, ale mogą poczekać do następnych części. Jeśli chcielibyście dowiedzieć się o czymś konkretnym, to dajcie mi znać (w komentarzach lub wysyłając wiadomość), a postaram się o tym napisać.

Dzienniki Kopenhaskie cz.2